Luquinhas




Spotkałem Luquinhasa po raz pierwszy w Rio de Janeiro, w dzielnicy Santa Teresa. Siedział na ławce w parku, grając na gitarze i śpiewając. Miał na sobie kolorową koszulę i szorty, a jego długie, kręcone włosy były związane w kucyk. Wyglądał jak hipis z lat 60., ale w jego oczach widać było smutek.
Podszedłem do niego i zapytałem, czy mogę posiedzieć. Uśmiechnął się i skinął głową. Przedstawił się jako Luquinhas i powiedział, że jest z São Paulo. Powiedział, że przyjechał do Rio, żeby uciec od problemów.
"Jakie masz problemy?" zapytałem.
Westchnął i powiedział: "Straciłem pracę, moja dziewczyna mnie zostawiła, a mój ojciec właśnie zmarł. Czuję się, jakby cały mój świat się rozpadł".
Przytaknąłem ze zrozumieniem. Powiedziałem mu, że rozumiem, bo sam przeszedłem przez podobne rzeczy. Powiedziałem, że czasami życie jest po prostu trudne i że trzeba się trzymać, jak tylko się da.
Posłuchał uważnie, a potem powiedział: "Dziękuję. Potrzebowałem to usłyszeć".
Siedzieliśmy tam jeszcze przez jakiś czas, rozmawiając o życiu i świecie. Czułem, jak powoli otwiera się przede mną. Powiedział mi, że zawsze marzył o zostaniu muzykiem, ale nigdy nie miał odwagi, żeby to zrobić. Powiedział, że teraz, kiedy stracił wszystko, nie ma już nic do stracenia.
"Zrobię to" - powiedział. "Zostanę muzykiem".
Uśmiechnąłem się i powiedziałem: "Wierzę w ciebie".
Minęło kilka miesięcy od tego dnia i nadal myślę o Luquinhasie. Zastanawiam się, jak sobie radzi i czy spełnił swoje marzenie. Mam nadzieję, że tak.
Życzę ci wszystkiego najlepszego, Luquinhas.